film
horrory
oparte na faktach
Horrory oparte na faktach (z przymrużeniem oka)
10:07Bez względu na to, jak straszny jest horror, choćby nie wiem ile wrzucono tam „jump scenes”, a z ekranu straszyliby nas psychopaci w maskach bądź zza rogu wyłaniały się najstraszniejsze mary, jest jeden prosty sposób natychmiastowo wzmacniający czynnik strachu: to informowanie ludzi, że film który oglądają "oparty jest na prawdziwej historii." Horror od dawna łączy się z "autentycznymi" opowieściami - i choć widzimy ten slogan coraz częściej, to trudno zaprzeczyć że te słowa znacząco pomagają zwiększyć popularność danego obrazu.
Nawet
„Psychoza”, która oparta jest na książce Roberta Blocha pod
tym samym tytułem, inspiruje się prawdziwymi wydarzeniami. Autor
napisał ją po przeczytaniu artykułów prasowych o Edzie Gainie –
seryjnym mordercy, obdzierającym swoje ofiary ze skóry. Ten sam
„człowiek” był niejako pierwowzorem innego bohatera filmowego
„Leatherface'a” z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”
Tobe'a Hoopera. Podobna historia kryje się za postacią Jame Gumba
znanego również jako "Buffalo Bill"– którego Thomas
Harris opisał w swojej książce i opartego na niej filmu pt.
"Milczenie owiec". Ten morderca tworzył ubrania ze skór
swoich ofiar. Kolejny klasyk „Egzorcysta” czerpie ze znanego w
1949 roku przypadku opętania chłopca znanego pod pseudonimem
"Roland Doe" (choć w prasie pojawiał się też jako
„Robbie Manheim”). Ojcowie
jezuici wypowiadali się co najmniej ostrożnie w tej sprawie.
Jedynie William S. Bowdern SJ, najbardziej zaangażowany w sprawę,
do ostatnich dni swojego życia wierzył, że to co się stało z
chłopcem było sprawą sił nieczystych. Przypadków można by podać
jeszcze co najmniej kilkadziesiąt. „Szczęki”, nawiązują do
serii ataków rekina bądź rekinów na ludzi w Jersey Shore, w 1916
roku. Bruce - uroczo nazwany 9.5m "rekin" jest sprawcą nie tylko moich dziecięcych fobii na punkcie wody. Mimo że strach przed rekinami utrwalił się już dawno temu, to dopiero po premierze w 1975 roku, ludzie dosłownie oszaleli z przerażenia, bojąc się wejść do wody. The Possession, Henry:
Portrait of a Serial Killer, Open Water, Egzorcyzmy Emily Rose, Hills
have Eyes, A Nightmare on the Elm Street, The Ghost and the Darkness,
Ravenous, From Hell, The Mothman Prophecies, An American Haunting.
Historie znane i często opisywane.
Sama
pomimo mojego wielkiego uwielbienia do gatunku filmowego jakim jest
horror, uważam że świat jest wystarczająco przerażający bez
ingerencji duchów, wampirów, mutantów czy wilkołaków. Jednak
kiedy wmawia mi się, że jakaś historia jest prawdziwa, na moich
ustach pojawia się delikatny uśmiech bądź od razu staram się
znaleźć informacje na ten temat. Tylko dlatego, że film odnosi się
do korzeni pewnych wydarzeń, nie zawsze oznacza że przedstawiono w
nim fakty. Naprawdę przerażające jest jednak to, jak często nie
jest oparty na prawdziwych zdarzeniach.
Niedawna
premiera „Deliver Us from Evil” w każdej możliwej reklamie
oznajmiała nam że wszystko co tam zobaczymy, miało miejsce w
prawdziwym życiu. Nawet plakat filmu chwali się, że jest
inspirowany doświadczeniami sierżanta NYPD. Film Scotta Derricksona
jest oparty w rzeczywistości na książce Ralpha Sarchie - "Beware
the Night", która to z kolei jest pewnym rozliczeniem się z
przeszłością. Kiedy odszedł na emeryturę zajął się badaniem
zjawisk paranormalnych. Sam nazywa się też demonologiem. Podobno w
swojej karierze policjanta i poza nią, wziął udział w ponad 25
egzorcyzmach na terenie NY. Według reżysera film skupia się na
kilku najbardziej przerażających w jakich Sarchie uczestniczył.
Jednak sam Scott Derrickson przyznał też, że wspomógł się
„Artistic license” pozwalającej twórcom zniekształcać fakty,
zmieniać czy pominąć szczegóły, aby poprawić lub ubarwić
dzieło. Nie zrozumcie mnie źle, nie staram się zdyskredytować
„Deliver...” ani umniejszyć wkładu Ralpha Sarchie w sprawy, w
których brał udział. Doczytałam się, że w czasie pracy w
policji konfrontował się z satanistami, mordercami lub ludźmi
parającymi się czarną magią, dlatego wiele z tego co widział
mogło mieć miejsce. Jednak nie znalazłam potwierdzenia
prawdziwości wydarzeń przedstawionych w filmie (choć możliwe, że
nie są ujawnione do wiadomości publicznej), a to mnie interesuje w
tym temacie najbardziej.
Podobnie, również zeszłoroczny hit "Conjuring" opiera się na prawdziwych wydarzeniach. Film nakręcono na podstawie jednego z najbardziej znanych przypadków Eda i Lorraine Warrenów - małżeństwa amerykańskich badaczy zjawisk paranormalnych (to oni sprawdzali autentyczność wydarzeń z nawiedzonego domu w Amityville oraz Connecticut), którzy założyli w 1952 roku New England Society for Psychic Research. Jeśli nawet tylko jeden smakołyk z filmu w postaci lalki Annabelle jest prawdziwy, to wystarczy by mieć koszmary przez kilka lat. Zresztą lalka podobno zamknięta jest w "Occult Muzeum” w Connecticut. Jednak za bardzo niedługi czas poza byciem opętaną, zostanie gwiazdą swojego filmu, który zapewne również będzie oparty na faktach.
W
1970 r. Roger i Carolyn Perron wraz z ich pięcioma córkami
przenieśli się do kolonialnego dom w Harrisville i szybko zaczęli
doświadczać dziwnych, niewytłumaczalnych zjawisk. W ciągu
kolejnych dziesięciu lat mieszkania Perronowie opisywali duchy,
zarówno te nieszkodliwe jak i złe, podobno w domu unosił się odór
gnijącego ciała i zawsze o 05:15 łóżka zaczynały lewitować.
Wszystkie te nawiedzenia nie były tak straszne jak te, które
powodowała Bathsheba Sherman.
Wg. producentów na fotografii znajduje się Bathsheba Sherman
Urodzona w 1812r. w stanie Rhode Island, Bathsheba Thayer poślubiła Judsona Shermana w Thompson (Connecticut) 10 marca 1844 roku. Ślubu udzielił im Vernon Stiles, miejscowy sędzia. Kobieta wypełniała obowiązki gospodyni domowej, podczas gdy jej mąż Judson pracował jako rolnik na ich ziemi. Dość zamożne małżeństwo miało syna, Herberta L. Shermana, urodzonego gdy kobieta miała około 37 lat, w marcu 1849 roku. Możliwe, że mieli jeszcze trójkę dzieci, ale prawdopodobnie żadne nie dożyło więcej niż siedmiu lat, ponieważ nie znaleziono ich w spisie ludności. Żyjący na sąsiednim gospodarstwie ludzie, podejrzewali ją o zabicie niemowlęcia które znajdowało się pod jej opieką. Gdy badano zwłoki dziecka, stwierdzono że śmiertelne rany spowodowane są dużą igłą do szycia. Choć mieszkańcy wierzyli, że Bathsheba zabiła niemowę i oddała je w ofierze diabłu, z powodu braku jakichkolwiek dowodów sąd uznał, że nie popełniła żadnego wykroczenia. Pomimo że została oczyszczona z zarzutów, miejscowi byli głęboko przekonani o jej winie. Po jej śmierci która nastąpiła w niewyjaśnionych okolicznościach, ciężko stwierdzić co było prawdą, a co nie. Mówi się że zmarła w wyniku paraliżu bądź tak jak to zostało pokazane w filmie – powiesiła się.
Łącznikiem
rodziny z duchem Bathsheby okazały się być ślady jakie znalazła
na swoim ciele Carolyn, która opowiedziała Warrenom o wypadku mającym miejsce kilka lat wcześniej. Powiedziała, że leżąc na
kanapie nagle poczuła przeszywający ból w łydce, a następnie
odczuła silne skurcze mięśni. Ślady wyglądały jak te, które
można zadać dużą igłą. To dało Warrenom do myślenia,
połączyli oni wszystkie zdarzenia w domu wraz z opowieścią o
Bathshebie oskarżonej o morderstwo za pomocą igły. W
posiadłości przed Perronami mieszkało jeszcze około ośmiu
pokoleń tej samej rodziny. W tym czasie dochodziło tam do serii
zgonów, m.in. samobójstw przez powieszenie i otrucie. Gwałtu oraz
morderstwa 11-letniej Prudence Arnold, dwóch
utonięć i śmierci czterech mężczyzn, którzy zamarzli. Jednakże,
jak wskazują dowody nie wszystkie miały miejsce w okolicy
posiadłości. Nie ma również niezbitych dowodów na poparcie tezy
że Batszeba Sherman była naprawdę czarownicą, wszystko mówi nam
jasno że to tylko legenda i folklor ludowy. Co ciekawsze rodzina
Perronów, a szczególnie Carolyn, która przeżyła egzorcyzmy,
mieszkała w tym domu jeszcze przez dziewięć lat wraz z kolejnymi
bytami nawiedzającymi ich spokój. Prawdziwość tych wydarzeń
nigdy nie została oficjalnie potwierdzona. Egzorcyzmy Carolyn
wyglądały zupełnie inaczej niż w filmie. Będąc opętana nie
próbowała zrobić nikomu krzywdy, mówiła za to w innym języku a
jej ciało wyginało się w nienaturalnych pozach. Wszystko trwało
kilka godzin i po całym zdarzeniu wróciło do normy. Lekki cień na
te wydarzenia kładzie działalność Eda i Lorriane Warrenów. Kilka
spraw które uznali za działanie demonów okazały się
nieprawdziwe. Chodzi m.in. o Arne Johnsona, oskarżonego o
zabicie Alana Bono. Początkowo wszystkie dowody wskazywały że
zabójstwo może mieć związek z opętaniem Arne. Tak też
twierdzili Warrenowie. Nawet on próbował bronić się w ten sposób
przed sądem, jednak nie udało się udowodnić swojej niewinności.
W 2006 jeden z członków rodziny oskarżonego potwierdził, że cała
sprawa była oszustwem w które zaangażowani byli Warrenowie,
wszystko po to, by uniewinnić Johnsona i zarobić pieniądze na
rozgłosie wokół sprawy. Podobnym przykładem jest również
ciekawy przypadek Billa Ramseya, mężczyzny który twierdził że
atakuje ludzi będąc przemienionym w...wilkołaka. Całej sprawy
również nie dało się wyjaśnić w żaden sposób, nie
przedstawiono dowodów, zdjęć, filmów. Wszystko to jednak nie
przeszkadzało Warrenom w napisaniu książki na podstawie tej sprawy
pod tytułem „Werewolf: A True Story of Demonic Possession”.
Wiadomo,
jedna jaskółka wiosny nie czyni, kopię więc głębiej starając
się znaleźć inne przypadki w których to życie, a nie Hollywood
dodałoby mi dreszczyku emocji. Tym sposobem trafiam na „The
Haunting in Connecticut”, historię Allena i Carmen Snedekerów. W
1986 roku rodzina wraz z sześciorgiem dzieci przeprowadzili się do
Hallahan House w Connecticut. Philip – syn Allena i Carmen,
cierpiał na ziarnicę złośliwą – jego choroba była powodem
przeprowadzki z Nowego Yorku w miejsce cichsze i bliżej położone
szpitala. To właśnie Philip pierwszy doświadczył paranormalnych
zjawisk, zaczął się też dziwnie zachowywać i ubierać. Po nim
przyszedł czas na kolejne osoby, jego kuzynka czuła na sobie dotyk,
a Carmen przeżyła atak fizyczny. Prawdopodobnym powodem nieproszonej obecności, był fakt że przed Snedekerami w domu
znajdował się zakład pogrzebowy. Czy rodzina wiedziała o tym? Sami zainteresowani twierdzili że nie, jednak rodzina która
żyła tam przed nimi, mówiła że poinformowała ich o tym. Tak czy
inaczej, po serii ataków do domu przybyli...Ed i Lorraine Warren. Po
kilku tygodniach państwo Snedeker postanowili wziąć pierwszy raz
udział w programie telewizyjnym i opowiedzieć o historii jaka się
im przydarzyła. Jak się później okazało, nie był to ich ostatni
wywiad a jeden z wielu jaki udzielili dziennikarzom. Jednak w
życiu bywa tak, że nic nie trwa długo, nawet napastowanie przez duchy. Po
czasie okazało się że to młodzi sąsiedzi robili sobie żarty ze
Snedekerów. Dodatkowo sąsiadka Kathy Altemus chcąc wyjaśnić
sprawę na własną rękę zaczęła prowadzić dziennik z którego
wynika że hałas spowodowany był nie ingerencją sił piekielnych,
a przejeżdżającą ciężarówką. Nawet poprzednia właścicielka
mieszkająca tam przez około dwa lata, nie potwierdziła doniesień
o czymkolwiek nadzwyczajnym. Smaczku dodaje pogłoska że współpracownicy
potwierdzili, jakoby Ed Warren „zachęcał” do upiększania
niektórych faktów w wydanej wtedy książce we współpracy z
rodziną Snedekerów. Nawet Philip w jedynej rozmowie telefonicznej z
Rayem Gartonem autorem książki „In
a Dark Place: The Story of a True Haunting„ przyznał
że dopóki nie zaczął brać dużej ilości leków, nie słyszał
żadnych głosów ani nie zauważył niczego niezwykłego.
Jaka
była prawda? Wiedzą to pewnie tylko duchy.
Nie
tylko produkcje z ostatnich lat uparcie przekonują nas, że to co
oglądamy jest w 100% autentyczne i nie ma nic wspólnego z
wyobraźnią scenarzystów, lub miejską legendą. Zapisy tych
wydarzeń, artykuły, książki wydane przed filmem, mają
uwiarygodnić autentyczność. Jedną z najciekawszych pozycji jest
niewątpliwie dokument o poszukiwaniu czarownicy z Blair. Po latach
pojawił się nieoczekiwanie "Paranormal Activity", który sprawił że
ludzie głodni kontaktów z czymś nie do końca namacalnym, ruszyli
tłumem do kin, oraz „Fourth Kind” z Millą Jovovich, która
zarzekała się, że cały film jest próbą przedstawienia wydarzeń
mających miejsce w miasteczku Nome na Alasce. Całość oczywiście
jest tylko zabiegiem marketingowym i nie ma sensu rozkładać na
czynniki pierwsze dwóch ostatnich historii. Jeśli chodzi o mnie, najciekawszy spośród tych trzech przykładów kryje się za „Blair
Witch Project”.
Ten
film (zaraz po "Cannibal Holocaust") jest jednym z pionierów jeśli chodzi o gatunek "found
footage". Całość koncentruje się wokół trojga studentów,
mających zamiar zbadać miejscową legendę o wiedźmie z Blair,
która w lasach Maryland od lat zabija dzieci. Opowieści o niej
potrafią przykuć uwagę, zwłaszcza że działy się dawno temu, a
przedstawiane opisy zbrodni mrożą krew.
Historia
zaczyna się w XVIII wieku w maleńkiej osadzie Blair. Niejaka Elly
Kedward zostaje oskarżona o praktykowanie czarów. Karą jest
przywiązanie do drzewa i pozostawienie na pastwę losu. Jakiś czas
po tym zdarzeniu z wioski znikają wszyscy którzy zeznawali na
niekorzyść Elly. Ci którzy przeżyli, opuścili to miejsce i
dopiero wiele lat później na jej pozostałości trafiają robotnicy
pracujący przy budowie kolei. Małe miasteczko które założyli na
pozostałościach osady nosi teraz nazwę Burkittsville. Mimo że
minęło już wiele lat od tamtych wydarzeń wciąż dochodzi tam do
tragedii - co jakiś czas giną dzieci. W maju 1941 roku policja
zatrzymuję człowieka podającego się za Rustina Parra, który
przyznał się do zabicia siedmiorga dzieci. Tłumaczył że
wypełniał rozkazy starej kobiety.
Całość
potrafi wciągnąć, aura tajemniczości i niepewności udzielała
się z każdą kolejną minutą. Studenci w pewnym momencie gubią drogę a
wszystkie próby wyjścia z lasu kończą się klęską. Za każdym razem
wracają w to samo miejsce. Po drodze spotykają dziwne znaki, a w
nocy słyszą przerażające dźwięki. Wszystko to miało miejsce
około 20.10.1994 roku. Kiedy
docierają do lasu Black Hills ich ślad się urywa. Po tygodniu od
ich zaginięcia policja wszczyna poszukiwania, jednak nie dają one
żadnego rezultatu. 19.06.1995 roku śledztwo w ich sprawie zostaje
umorzone. Nie pomogły psy tropiące, ani masowo rozwieszane plakaty
ze zdjęciami studentów. Dopiero pod koniec roku odnaleziono kamery z nagraniami uwieczniającymi Heather, Michaela i
Joshue. Znaleźli je studenci Uniwersytetu w Maryland obok
100-letniej chaty.
Trzeba
przyznać że w tym przypadku twórcy poszli na całość i spisali
się wyśmienicie. Akcja marketingowa była zorganizowana tak dobrze, że przez wiele miesięcy (lat!) znajdowali się zapaleńcy starający
się odgadnąć legendę wiedźmy z Blair. Aktorzy gający role
studentów byli przekonani że cała historia z Elly jest prawdziwa.
Zdjęcia do „Blair...” nakręcono poza Burkettsville
(Gaithersburg,
Granite, Rockville, Wheaton Brunswick, Ellicott City). Kwestie
wypowiadane w filmie to najprawdziwsza improwizacja, tak jak i
wszystkie wywiady przeprowadzane z mieszkańcami. Plakaty informujące
o zaginięciu również sfabrykowano, a cała „legenda” ujrzała
światło dzienne za sprawą reżyserów Eduardo Sancheza i Daniela
Myicka.
Duchy,
duchami, a co z potworami?
Kto
słyszał że „The Blob” również oparty jest na faktach?
Niezależny film, w którym zadebiutował Steve McQueen, to opowieść
o rosnącej w miarę jedzenia ludzi „amebie”? „kisielu”? No
dobrze, najeźdźcy z kosmosu, który przybywa na Ziemię i sieje
spustoszenie w małej społeczności Downingtown. Ba, film został
oparty na podstawie raportów o tajemniczej galaretowatej substancji,
która rozbiła się na polu pewnego rolnika na obrzeżach Filadelfii
w 1950 r. Odkrycie opisano w artykule New York Times 28 września
tego samego roku. Według NYT, dwóch policjantów zobaczyło obiekt
na ziemi, ale nie byli w stanie go podnieść. Kiedy dotknęli go
ręką rozpłynął się pozostawiając lepką, bezwonną
pozostałość. W ciągu pół godziny cały obiekt wyparował. Całe
zdarzenie zostało zgłoszone FBI, ale kiedy agenci przyjechali na
miejsce znaleziska, nic nie zostało po międzygalaktycznym
podróżniku. Siedem lat później producent Jack H. Harris poprosił
swojego przyjaciela Irvine
H. Millgate by wymyślił oryginalnego potwora. Była to końcówka
lat 50-tych i tzw. „monster movies” robiły prawdziwą furorę.
Harris miał nadzieję na stworzenie czegoś oryginalnego, czego nie
pokazał nikt dotąd. Millgate pamiętając historię z Filadelfi
powołał do życia Blob.
Chęć
większego zysku jest zrozumiałym powodem dla którego producenci
coraz chętniej uciekają się do „prawdziwych wydarzeń”. Jednak
co sprawia że my sięgamy po takie produkcje? Wiadomo nie od dziś, że większość z nas kocha się bać, ten filmowy dreszczyk emocji
dostarcza nam adrenaliny jakiej normalnie nie chcielibyśmy przeżyć.
Wiedząc że ta rzeź, to nawiedzenie „stało się naprawdę”,
ciężko oddychając, w każdej chwili możemy bezpiecznie wyłączyć
telewizor lub schować się za poduszką i modlić o
to, by Freddy Krueger lub Bathsheba nie stali za nami.
Zobacz też inne filmowe wpisy:
http://little-lilu.blogspot.com/2015/03/nawiedzone-komorki-czyli-japonskie-duchy.html
Trzeba
przyznać że w tym przypadku twórcy poszli na całość i spisali
się wyśmienicie. Akcja marketingowa była zorganizowana tak dobrze, że przez wiele miesięcy (lat!) znajdowali się zapaleńcy starający
się odgadnąć legendę wiedźmy z Blair. Aktorzy gający role
studentów byli przekonani że cała historia z Elly jest prawdziwa.
Zdjęcia do „Blair...” nakręcono poza Burkettsville
(Gaithersburg,
Granite, Rockville, Wheaton Brunswick, Ellicott City). Kwestie
wypowiadane w filmie to najprawdziwsza improwizacja, tak jak i
wszystkie wywiady przeprowadzane z mieszkańcami. Plakaty informujące
o zaginięciu również sfabrykowano, a cała „legenda” ujrzała
światło dzienne za sprawą reżyserów Eduardo Sancheza i Daniela
Myicka.
Kto
słyszał że „The Blob” również oparty jest na faktach?
Niezależny film, w którym zadebiutował Steve McQueen, to opowieść
o rosnącej w miarę jedzenia ludzi „amebie”? „kisielu”? No
dobrze, najeźdźcy z kosmosu, który przybywa na Ziemię i sieje
spustoszenie w małej społeczności Downingtown. Ba, film został
oparty na podstawie raportów o tajemniczej galaretowatej substancji,
która rozbiła się na polu pewnego rolnika na obrzeżach Filadelfii
w 1950 r. Odkrycie opisano w artykule New York Times 28 września
tego samego roku. Według NYT, dwóch policjantów zobaczyło obiekt
na ziemi, ale nie byli w stanie go podnieść. Kiedy dotknęli go
ręką rozpłynął się pozostawiając lepką, bezwonną
pozostałość. W ciągu pół godziny cały obiekt wyparował. Całe
zdarzenie zostało zgłoszone FBI, ale kiedy agenci przyjechali na
miejsce znaleziska, nic nie zostało po międzygalaktycznym
podróżniku. Siedem lat później producent Jack H. Harris poprosił
swojego przyjaciela Irvine
H. Millgate by wymyślił oryginalnego potwora. Była to końcówka
lat 50-tych i tzw. „monster movies” robiły prawdziwą furorę.
Harris miał nadzieję na stworzenie czegoś oryginalnego, czego nie
pokazał nikt dotąd. Millgate pamiętając historię z Filadelfi
powołał do życia Blob.
Chęć
większego zysku jest zrozumiałym powodem dla którego producenci
coraz chętniej uciekają się do „prawdziwych wydarzeń”. Jednak
co sprawia że my sięgamy po takie produkcje? Wiadomo nie od dziś, że większość z nas kocha się bać, ten filmowy dreszczyk emocji
dostarcza nam adrenaliny jakiej normalnie nie chcielibyśmy przeżyć.
Wiedząc że ta rzeź, to nawiedzenie „stało się naprawdę”,
ciężko oddychając, w każdej chwili możemy bezpiecznie wyłączyć
telewizor lub schować się za poduszką i modlić o
to, by Freddy Krueger lub Bathsheba nie stali za nami.
Zobacz też inne filmowe wpisy:
2 komentarze
Cudny wpis! Blair jest jednym z moich ulubionych filmów, chociaż nie wracam do niego zbyt chętnie ;) To nie jest ten typ horrorowego widowiska, który sprawia, że się trochę człowiek przestraszy, a potem z rozluźnieniem wraca do rzeczywistości. Jest w nim taki ładunek niepokoju, który sprawia, że na długo zostaje w pamięci.
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że Blob powstał zainspirowany prawdziwą historią! Uwielbiam takie historyjki w tle, śledztwa. Proszę częściej :D
Sama byłam w lekkim szoku jeśli chodzi o historię Bloba :D. Takich filmów jest więcej, więc myślę że kiedyś podobny post zagości na blogu. Pozdrawiam :)
Usuń